niedziela, 14 stycznia 2018

Copper Crown - Rozdział 2

Heechul zamknął księgę i westchnął ciężko. Stukając nerwowo palcami w twardą, skórzaną okładkę, zerknął przez okno. Po niebie powoli płynęły puszyste, białe obłoki, co jakiś czas przysłaniając promienie słońca. Wisiało wysoko, oświetlając wnętrze komnaty tak, że mógł spokojnie czytać bez potrzeby marnowania kolejnej świecy czy oleju w lampie.

Mimo sprzyjających czytaniu warunków, nie mógł skupić się na lekturze, niezależnie od tego, jak bardzo próbował. Wszystko wokół go rozpraszało, nawet unoszące się wolno pyłki kurzu. Będzie musiał rozkazać później jednej ze sprzątaczek, żeby tu odkurzyła…

Jak na złość, nie miał tego dnia żadnych obowiązków do wypełnienia. Zazwyczaj cieszyłby się z takiego obrotu spraw, przecież w końcu dostał odrobinę czasu dla siebie! Mógł dłużej spać, zmniejszyć tę stertę ksiąg, które gromadziły się na jego biurku od niepamiętnych czasów, odwiedzić kuchnię i pozwolić się nakarmić smakołykami przeznaczonymi na kolację albo wtargnąć do pracowni Wheein, by ją podenerwować…

Ale nie dzisiaj. Tego dnia wyjątkowo pragnął otrzymać dziesiątki dokumentów do podpisania, wezwania do nagłych wypadków wymagających królewskiej interwencji, próśb o audiencję… Niestety zrobił to wszystko wcześniej. Załatwienie spraw za nieobecnego ojca zajęło mu kilka dni, podczas których wstawał wcześnie i kładł się bardzo późno, śpiąc bardzo niewiele, ale udało mu się wszystko skończyć poprzedniego wieczora. Tempo, w jakim żył przez ostatni tydzień sprawiło, że poczuł się dziwnie, nie mając żadnych zadań do wykonania.

Musiał zająć czymś umysł, inaczej z pewnością oszaleje.

Minął dokładnie tydzień od ostatniej wyprawy na targ. Swoim zwyczajem właśnie by się przygotowywał do kolejnej wycieczki pod mury miasta. Nie wymykał się tam na tyle często, żeby ktoś zdążył zauważyć brak księcia na terenie dworu, jednak robił to na tyle regularnie, żeby wyrobić sobie nawyk. Mniej więcej dwa razy w miesiącu, jeśli nie miał zbyt wielu obowiązków, pod koniec tygodnia znikał w nieznanym nikomu innemu tunelu, przywdziewał odzienie mieszczanina i oddalał się od pałacu. Siadał wtedy na murze i z dala obserwował krzątających się obywateli stolicy. Książę lubił te krótkie chwile, które spędzał na obserwowaniu ludzi na targu. Nawet jeśli nie zbliżał się do nich i zachowywał dystans, sprawiało mu to przyjemność. Kilka godzin z dala od pałacu, z dala od oczekiwań, od bycia… księciem.

To może wydawać się zaskakujące, że jedyny syn króla regularnie uciekał od tego, kim był. Hee posmutniał na tę myśl.

Bycie dziedzicem tronu było jednocześnie darem i przekleństwem.

Młody książę otworzył nagle oczy i poderwał się z krzesła. Bezczynne siedzenie w miejscu nie było czymś, czego teraz chciał, o nie. Potrzebował się rozerwać i chyba wiedział, jak.

Wypadł ze swojego pokoju jak burza, zatrzaskując za sobą drzwi, co zwróciło uwagę kilku przechodzących korytarzem osób. W odpowiedzi na ich pełne zdziwienia spojrzenie odgarnął jedynie kosmyk włosów, który wchodził mu do oczu i przyjmując wyprostowaną postawę, wyminął zaskoczonych służących, nie obdarzając ich nawet jednym spojrzeniem. Ci jedynie pokręcili głowami ni to z rozbawienia, ni z dezaprobatą. Już dawno przyzwyczaili się do specyficznego zachowania ich księcia.

Oczywiście to nie tak, że Chul miał gdzieś zasady dobrego wychowania i nie zwracał uwagi na to, czego się od niego oczekuje. Gdy była taka potrzeba, zachowywał się spokojnie i odpowiedzialnie, jak na dziedzica przystało. Zawsze wykonywał swoje obowiązki sumiennie i przeważnie na czas, czego najlepszym dowodem był sposób, w jaki funkcjonował przez ostatnich kilka dni.

Dobrze wiedział też, kiedy może spuścić z tonu i pozwolić sobie na więcej swobody.

Przyspieszył kroku i niemalże zbiegł ze schodów, chcąc jak najszybciej dostać się na najniższe piętro pałacu, gdzie znajdowały się kuchnia, pomieszczenia przeznaczone dla służby i to jedno szczególne, do którego zmierzał.

Zatrzymał się przed sporymi, dębowymi drzwiami. Dał sobie kilka sekund na uspokojenie oddechu, po czym chwycił za klamkę i cicho wślizgnął się do środka. Na palcach wyminął chwiejne stosy pudeł, stoliki obłożone tajemniczymi ziołami oraz nożami różnych rozmiarów i kształtów. Starał się także nie nadepnąć żadnego leżącego na ziemi pergaminu. Kiedy usłyszał cichą krzątaninę w głębi komnaty, schował się za filarem. Po chwili wyjrzał zza kolumny i uśmiechnął się, widząc znajomą twarz.

– Co robisz? – spytał.

Dziewczyna podskoczyła, przestraszona, upuszczając na ziemię koszyk z roślinami. Heechul pokręcił głową.

– Powinnaś bardziej uważać – pouczył przyjaciółkę, zbierając zioła z podłogi i wkładając je z powrotem do wiklinowego koszyka. – Co by się stało, gdyby to było coś ze szkła?

 – A ty nie powinieneś mnie tak straszyć! – krzyknęła brunetka, kładąc dłonie na piersi. – Myślałam, że serce mi stanie!

 Książę zaśmiał się jedynie i podniósł z klęczek.

– Po co ci to? – Wskazał na trzymane przez siebie rośliny.

Wheein wyjęła kosz z jego rąk i odstawiła go na jedyny czysty blat w całym pomieszczeniu.

– Będę warzyć eliksir z ziół leśnych – odparła czarownica. – W szpitalu zaczynają kończyć się zapasy, a wiesz, jak to wygląda w lecie.

– Mogę ci jakoś pomóc? Ała! – Heechul skrzywił się, gdy kobieta trzepnęła go w dłoń, w którą przed sekundą chwycił nóż. – Mogłem odciąć sobie palec!

– Trudno – Wheein zabrała ostre narzędzie i zaczęła siekać drobno rumianek. – Wyjdź, bo tylko mi przeszkadzasz. Pobawię się z tobą wieczorem.

Chul prychnął na jej słowa. Dziewczyna czasami zachowywała się tak, jakby to ona była o te kilka lat starsza i mogła robić z nim, co tylko jej się podobało. Mimo to posłusznie wycofał się do drzwi i zawiedziony opuścił laboratorium. Czasem żałował, że brakowało mu zdolności, które posiadała jego przyjaciółka. Nigdy jej tego nie powiedział, ale zazdrościł jej już od dziecka. Potrafiła tak wiele i mogła naprawdę dużo zdziałać, podczas gdy on, dziedzic tronu, był jedynie w stanie rzucać zaklęcia niższego poziomu. Może gdyby dłużej ćwiczył, umiałby więcej, ale ojciec nie chciał syna maga. Pragnął polityka i stratega wojennego, a tym drugim Heechul, wbrew swym staraniom, na pewno nie był.

Odepchnął się od drzwi do laboratorium i znacznie mniej żwawym krokiem niż wcześniej ruszył z powrotem w kierunku swojej komnaty. Służba mijała go, w pośpiechu przemieszczając się z jednego miejsca zamku do drugiego, skrupulatnie wykonując swoje obowiązki. Hee schodził im z drogi. Nie chciał przeszkadzać tym ludziom w pracy. Zdawał sobie sprawę, ile ona dla nich znaczy. Gdyby nie kontakty lub łut szczęścia, zamiast dobrej posady w zamku, wielu z nich trafiłoby do kiepsko zaopatrzonych sklepów przy murze lub na targ, usiłując sprzedać jak najwięcej produktów w jak najkrótszym czasie…

Książę zatrzymał się i zerknął przez okno. Zmarszczył brwi, pochylając się w stronę szkła. Nie widział stąd całego miasta, jednak wytężając wzrok był w stanie dostrzec niewyraźny zarys placu. Zabębnił palcami o framugę. Może warto by się tam wybrać…? Słońce wisiało jeszcze wysoko, miał sporo czasu i ani jednego dokumentu do podpisania…

Nim się spostrzegł, sięgał już do wnęki pod parapetem, skąd wyciągnął skrzętnie ukryty tydzień wcześniej klucz. Nie zastanawiając się długo, otworzył niewielkie drzwi i rzucając ostatnie spojrzenie na pałacowy korytarz, zniknął w tunelu.

Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, ogarnęła go niemal nieprzenikniona ciemność. Wszechobecny odór stęchlizny sprawił, że Heechul zmarszczył nos. Nadal nie przywykł do tego zapachu. Nieważne, ile razy wymykał się do miasta tą drogą, pierwsze chwile po przejściu z regularnie wietrzonych zamkowych korytarzy do dusznego tunelu zawsze były nieprzyjemnym doświadczeniem. To cud, że nikt nigdy nie wyczuł od niego tej przykrej woni…

Zawinąwszy starannie dworskie ubranie w kawałek tkaniny tak, by nic się nie pobrudziło, książę ukrył we wnęce niewielkie zawiniątko i ubrał mieszczańskie odzienie. Następnie szybkim krokiem podążył dalej, chcąc jak najszybciej wyjść na świeże powietrze.

Zmrużył oczy, nieprzygotowane na panującą na zewnątrz jasność, i ukrył wejście do zamkowych murów za zasłoną z bluszczu. Naciągając kaptur, szybkim krokiem oddalił się od pałacu. Zwinnie wymijał stojące mu na drodze drzewa i krzewy. Znał to wzgórze na pamięć. Schodził tędy do miasta na tyle często, by móc odtworzyć na mapie każdą roślinę i zagłębienie terenu. Gdyby chciał, mógłby bez pochodni zejść tędy nawet w jedną z tych nocy, gdy grube chmury przysłaniają księżyc i gwiazdy, pogrążając wszystko w mroku.

W kilka minut dotarł do swojego stałego miejsca na jednym z murów. Już miał usiąść, kiedy nagła myśl nawiedziła jego umysł.

Przecież ostatnim razem zszedł na sam dół i nic się nie stało – pomyślał Heechul, powoli podnosząc się z odrobinę nagrzanego kamienia. Bez zbędnego analizowania wszelkich za i przeciw, naciągnął mocniej kaptur i powoli skierował się w stronę targu.

Tak jak poprzednio, nikt go nie rozpoznał. Zresztą, dlaczego miałby? Oficjalnie nigdy nie odwiedził straganów pod murem. Nie było takiej potrzeby, ponieważ nic wymagającego królewskiej obecności się tam nie wydarzyło. No i kto to widział – książę we własnej osobie, kupujący owoce i warzywa? Od tego była służba. Żaden z mieszkańców się go tam nie spodziewał, a myśl o Heechulu stawiającym choćby jedną stopę na targu była tak absurdalna, że nikt by w to nie uwierzył, nawet jeśli dziedzic zrzuciłby przed nim kaptur, odsłaniając swą twarz.

Mimo wszystko, Hee wolał zachować wszelkie środki ostrożności. Wiedział, że z każdą kolejną wyprawą łamał co najmniej kilka zasad wpajanych mu przez ojca i nie chciał dawać królowi więcej powodów do bycia zawiedzionym jego osobą. Dlatego też wiele miesięcy temu zakradł się do jednej z przypałacowych pralni i zabrał odzienie przypadkowego mieszczanina. Tknięty wyrzutami sumienia zostawił w miejscu ubrania niewielką sumę pieniędzy. To wystarczyło, żeby uciszyć irytujący głosik w jego głowie, krzyczący, że jest złodziejem.

Heechul uśmiechnął się pod nosem, mijając pierwszy stragan. Druga wizyta w tym miejscu była nie mniej ekscytująca niż poprzednia. Za pierwszym razem również rozglądał się dookoła, cicho podziwiając normalność otaczającego go obrazka. Widok usiłujących sprzedać swój towar farmerów i potencjalnych kupców, targujących się o niższą cenę, był taki… satysfakcjonujący. Nie było tu nic wymuszonego, zaplanowanego czy fałszywego. W przeciwieństwie do pałacu, tu nie obowiązywała ścisła etykieta. Wszystko było prawdziwe, spontaniczne i…

Brunet krzyknął, kiedy nagle poleciał na ziemię. Roztarł bolący łokieć i spojrzał przed siebie, spodziewając się, jak tydzień temu, zobaczyć przed sobą dziecko, jednak los nie był dla niego tak łaskawy.

– Przepraszam, nie widziałem cię... – powiedział znajomy mu już blondyn, podnosząc się z ziemi. – Och. To znowu ty.

Mężczyzna uśmiechnął się lekko, kiedy jego wzrok spoczął na Heechulu. Wpatrywali się w siebie przez moment, głusi i ślepi na otaczających ich ludzi. Dopiero po chwili brunet poruszył się niespokojnie, drżącą dłonią poprawiając kaptur, już nie tak dokładnie skrywający jego oblicze. Był na siebie zły, gdyż materiał przy upadku zsunął się nieco, odkrywając więcej twarzy, niż by sobie tego życzył.

Jasnowłosy odchrząknął, przez chwilę unikając patrzenia na tajemniczego bruneta. Nagle wstał i wyciągnął rękę w jego stronę. Hee zmierzył wzrokiem podawaną mu dłoń, ostatecznie chwytając ją i pozwalając pomóc sobie wstać.

– Więc… – zaczął mieszczanin, obserwując otrzepującego spodnie z pyłu bruneta – znów się spotykamy.

Heechul spojrzał na niego bez słowa. Nie wiedział, kim jest ten człowiek. Pozwolił mu zobaczyć swoją twarz – już to było wystarczająco niebezpieczne. Nie chciał, by nieznajomy usłyszał jego głos. Kto wie, czy by go po tym nie rozpoznał.

Póki co, wszystko wskazywało na to, że jasnowłosy nie miał pojęcia, kogo niechcący przewrócił. Zakłopotany mężczyzna podrapał się po karku.

– Wybacz, że tak na ciebie wpadłem. Powinienem patrzeć przed siebie – zaśmiał się nerwowo, dopiero teraz podnosząc wzrok na oczy młodego księcia. – Gniewasz się na mnie…?

 Chul pokręcił głową. Przecież nie zrobił tego specjalnie, więc nie miał powodu do złości. Albo inaczej – nadal miał zbyt dobry nastrój, by się złościć.

– Cieszę się – odetchnął z ulgą blondyn, wyraźnie się rozluźniając. – Zazwyczaj ludzie od razu obrzucają mnie obelgami, kiedy się rozpraszam i tak na kogoś wpadam. Nie, żebym to lubił, ale ludzie w dzisiejszych czasach nie przyjmują tak łatwo przeprosin, więc cieszę się, że tym razem trafiłem na kogoś wyrozumiałego, to miła odmiana…

 Hee nie mógł powstrzymać delikatnego uśmiechu, który wpłynął na jego usta. Słuchanie słowotoku tego człowieka było zbyt zabawne, i gdyby nie decyzja o trzymaniu języka za zębami, już dawno śmiałby się do rozpuku.

– Rozdarłem ci ubranie? – Mężczyzna sięgnął do rękawa Heechula, przesuwając palcami po niewielkiej dziurze powstałej przy upadku. – Naprawdę mi przykro. Mogę ci to jakoś wynagrodzić?

Dziedzic pokręcił energicznie głową, cicho protestując. Nie zamierzał spędzić z tym człowiekiem ani chwili dłużej, niczego od niego nie chciał! Powinien już wracać do zamku, jednak z jakiegoś powodu pozwolił chwycić się za rękę i pociągnąć w głąb targu. Zdenerwowany zaistniałą sytuacją jedynie wpatrywał się w plecy swego niechcianego towarzysza, prowadzącego go w tylko sobie znanym kierunku, lawirując między nadal napływającymi na plac ludźmi.

Heechul był o krok od wzięcia głębokiego wdechu i zawołania stojących pod murem strażników, kiedy blondyn zatrzymał się. Hee spojrzał w bok, natychmiast rozpoznając stoisko z jabłkami, które tydzień wcześniej zostało mu polecone.

– Nie znam żadnej krawcowej, więc mam nadzieję, że przyjmiesz to w ramach przeprosin – wytłumaczył mężczyzna, sięgając po jeden z owoców i podając go milczącemu towarzyszowi. Hee pokiwał wolno głową, przyjmując jabłko. Było ładne, czerwone i duże. Wyglądało na wyjątkowo soczyste. – Mam na imię Gunhee – przedstawił się nieznajomy. – A ty?

Jeżeli Gunhee miał jakiekolwiek nadzieje na poznanie imienia bruneta, te rozwiały się, gdy Heechul pokłonił mu się i odwrócił, w pośpiechu wracając tam, skąd przyszedł.



***


Książę stukał nerwowo palcami o ciemny blat stołu, przy którym siedział. Był coraz bardziej zirytowany. Kilku doradców poprosiło go do tej komnaty na rozmowę. Po ich minach Hee wywnioskował, że sprawa jest poważna, dlatego nie zastanawiając się długo, zgodził się poświęcić im kilka minut. Niestety, siedział tu już od kilku godzin a jego irytacja rosła z każdą minutą. Doradcy ci, zamiast poruszyć istotne dla królestwa kwestie, zajmowali się bzdurami. Budżet na prezenty dla delegatów, na przyjęcia urodzinowe hrabiów…

– Szanowni panowie – przerwał im Heechul, z całych sił starając się zachować spokój. – Czy możemy przejść do pilniejszych spraw? Zdaję sobie sprawę, że podtrzymywanie kontaktów jest niezwykle ważne, ale jestem pewien, że są ważniejsze kwestie do omówienia. Takie, które naprawdę wymagają mojej obecności.

Mężczyźni poruszyli się niespokojnie na swoich miejscach, doskonale rozumiejąc ukryty za grzecznymi słowami księcia przekaz, który brzmiał „marnujecie mój cenny czas”. Nawet jeśli Chul był od nich o wiele młodszy, w dalszym ciągu był synem króla i powinni go szanować. A nawet gdyby nie byłby monarchą, jego sposób bycia i tak budził respekt.

W końcu jeden z lordów odchrząknął.

– Tak, panie. W zasadzie powinniśmy z tym poczekać na króla, jednak… to chyba najwyższy czas, nieprawdaż?

– Najwyższy czas na co? – zapytał Hee, opierając się wygodnie o zdobione złotem oparcie fotela.

– Na wybranie ci małżonki.

Heechul wbił pełne niedowierzania spojrzenie w mężczyzn przed sobą, a niektórzy z nich uciekli wzrokiem od oczu księcia.

– Jakiej małżonki? – syknął brunet.

– Może być małżonek, jeśli książę woli! – rzucił inny doradca, ściągając na siebie ciskające ostrzami spojrzenie najmłodszego z obecnych. – Uważamy jednak, że księżniczka byłaby dla ciebie odpowiedniejsza…

Nie wierzył w to, co słyszał. Jakim prawem oni planowali jego małżeństwo?! Nie był głupi, wiedział, że to kiedyś nastąpi, ale nie, że tak szybko!

Wziął głęboki wdech i przymknął oczy, usiłując opanować narastający gniew. Nie, to się nie dzieje…

– Wyjaśnijcie mi najpierw – zażądał cichym głosem Heechul – dlaczego chcecie podejmować tak ważne decyzje bez obecności mojego ojca? Jeżeli ktokolwiek ma chociażby pomyśleć o szukaniu mi męża czy żony, to będzie to tylko i wyłącznie król i ja sam. Wstał i sprężystym krokiem podszedł do drzwi, otwierając je zamaszyście. – Żegnam panów.

Na korytarzu wpadł na kilka służących. Był tak wściekły, że nie kwapił się nawet, by je przeprosić. Ze złości zignorował nawet chcącą z nim porozmawiać Wheein.

Nagle wszystko wokół działało mu na nerwy. Pałac, ludzie w pałacu, gobeliny na ścianach, wszystko!

Bez zastanowienia skierował się do tajemnego wyjścia z zamku. Nie zniósłby tu ani chwili dłużej.

W pośpiechu schodząc ze wzgórza, odziany już w strój mieszczanina, zaczął się uspokajać. Zostawił sobie odrobinę pieniędzy w kieszeni. Udawanie kogoś innego niż był przez kilka godzin wyjdzie mu na dobre. Ochłonie trochę, odpręży się…

Wszedł między ludzi, rozglądając się. Ciekaw był, co się zmieniło przez ostatni tydzień. Poprzednim razem zauważył drobne różnice. Niektórzy sprzedawcy zmienili ustawienie swych dóbr, inni postanowili zacząć sprzedawać coś innego, wycofując poprzednie produkty… Dziś również dostrzegł podobne zmiany.

Heechul skierował się ku straganowi z jabłkami, z którego tydzień wcześniej nieznajomy mężczyzna podarował mu jeden z owoców. Zjadł je wtedy w drodze powrotnej do pałacu i bardzo mu smakowało. Uśmiechnął się do siebie. Skoro miał już gdzieś wydać pieniądze, czemu nie wesprzeć osoby sprzedającej tak smaczne owoce?

Kiwnąwszy głową sprzedawczyni, przyjrzał się jabłkom na wystawie. Już miał sięgać po jedno z nich, gdy usłyszał znajomy głos.

– Jeszcze raz tak na siebie wpadniemy, to pomyślę, że to przeznaczenie.

Heechul poderwał gwałtownie głowę i napotkał roześmiane oczy blondyna.

– A ja pomyślę, że mnie śledzisz – rzucił książę, nadal odczuwając wpływ wcześniejszego zdenerwowania.

– Oooch! – Gunhee zmierzył go wzrokiem, a Hee miał ochotę dać mu za to w twarz. – Więc umiesz mówić. Po poprzednim razie zaczynałem myśleć, że jesteś niemową.

Wtedy do Heechula dotarło, co zrobił. Odezwał się, chociaż miał tego nie robić. Głupi, głupi…!

No trudno, pomyślał, stało się.

 – Nie rozmawiam z ludźmi, z którymi nie muszę – skwitował, uznając za bezcelowe dalsze milczenie. Musiał wybrnąć z tej sytuacji w inny sposób.

– Czyżbym był niegodny usłyszenia twego głosu? – zażartował blondyn, kładąc dłoń na sercu. – Zabolało.

Brunet wywrócił oczami, niewzruszony. Wziął kilka jabłek i zapłacił dziewczynie za ladą, posyłając jej delikatny uśmiech. Ona nic mu nie zrobiła, więc mógł być dla niej uprzejmy.

Odwrócił się od straganu, wymijając niechcianego towarzysza.

– Polecam odwiedzić medyka, coś na to zaradzi – powiedział.

– Jesteś nowy w mieście? Nie widziałem cię tu wcześniej, a zwiedziłem chyba każdą możliwą ulicę. – Gunhee podbiegł do oddalającego się Heechula, nie chcąc go zgubić.

– Ja… – Hee myślał gorączkowo. Musiał coś odpowiedzieć, żeby pozbyć się ogona, ale nie mógł powiedzieć prawdy – odwiedzam rodzinę.

 – Doprawdy? – Blondyn ukradł jedno jabłko z dłoni księcia i wgryzł się w nie, milknąc na moment. Heechul to zignorował. – Rodzina jest ciężka do zniesienia?

 – Dlaczego pytasz? – Heechul zmarszczył brwi, rzucając drugiemu mężczyźnie pytające spojrzenie, na które ten jedynie wzruszył ramionami.

– Widzę cię tu trzeci raz z rzędu, w ten sam dzień, o tej samej porze. Pomyślałem, że może krewni dają ci w kość i chcesz choć na chwilę od nich odpocząć. No i – dodał – wyglądasz dzisiaj na wyjątkowo zdenerwowanego. Mam rację? – Gunhee wbił badawcze spojrzenie w swego rozmówcę, z jakiegoś powodu chcąc poznać motywy jego zachowania.

Heechul przytaknął, ponownie milcząc. To niepokojące, jak ten człowiek go rozpracował w zaledwie kilka chwil, nie wiedząc o nim zupełnie nic. Z drugiej strony, było to miłe uczucie. W końcu ktoś zdawał się go rozumieć.

– Jak masz na imię? – Nagłe pytanie wyrwało Chula z zamyślenia. – Pytałem poprzednim razem, ale uciekłeś.

 – Hee… – Heechul ugryzł się w język. Głos głosem, ale skoro blondyn był mieszkańcem stolicy, bez wątpienia poznałby go po imieniu

– Hee…?

 – Heenim.

 Użycie zupełnie innego imienia byłoby ryzykowne, bo mógłby na nie nie zareagować, więc przezwisko, które wiele lat temu dała mu Wheein było najbezpieczniejszą opcją. Nikt, poza przyjaciółką, go tak nie nazywał, więc miał pewność, że mężczyzna go po tym nie rozpozna.

– Heenim. – powtórzył Gunhee – Ładnie. Cóż, miło się rozmawia, ale muszę się już żegnać.

 Heechul zerknął na niebo. Słońce zaczęło chować się za horyzontem, więc i na niego przyszedł czas.

– Tak, ja również muszę iść.

 – Nie daj się rodzinie, Heenim. Czegokolwiek by na tobie nie wymuszali, twoje życie należy do ciebie i nikt nie ma prawa w nie ingerować bardziej, niż mu na to pozwolisz. – Mężczyzna uśmiechnął się do księcia ciepło, ściskając przyjacielsko jego szczupłe ramię. – A gdybyś potrzebował porozmawiać, wiesz, gdzie mnie znaleźć!

Oniemiały Heechul odmachał lekko oddalającemu się od niego mężczyźnie. To było bardzo uprzejme z jego strony, ale byli sobie obcy, więc dlaczego…

 – Co to miało znaczyć? – spytał sam siebie brunet, obracając w dłoni soczyście czerwone jabłko.