sobota, 28 stycznia 2017

Copper Crown - Rozdział 3

Miasto spało.
Wszechobecny mrok rozpraszały jedynie postawione tu i ówdzie latarnie, których blask oświetlał niektóre ulice bliżej centrum, główny plac i drogę prowadzącą do zamku. Król starał się o to, by jak najszybciej rozstawiono lampy wzdłuż nawet najmniejszych uliczek – tak aby mieszkańcy stolicy nie musieli się obawiać wychodzenia późnym wieczorem na zewnątrz.
O tej porze ulice świeciły pustkami. Do świtu pozostało jeszcze parę godzin i nikomu nawet nie przyszłoby do głowy opuszczenie swojego domostwa. Jednakże ktoś, mimo bardzo wczesnej pory, właśnie wstawał ze swego posłania.
Mężczyzna starał się poruszać bezszelestnie. Nie miał współlokatorów, lecz i tak wolał zachować ciszę. Wciąż było bardzo wcześnie, ściany przed nastaniem poranka zdawały się być jeszcze cieńsze niż w rzeczywistości, a każdy dźwięk był jakby głośniejszy. Nie chciał nikogo obudzić. Jeszcze nie.
Ufając swoim zmysłom, zbierał potrzebne mu rzeczy i ubrania z różnych miejsc w pomieszczeniu. Robił to w niemal absolutnej ciemności, ponieważ światło ze stojącej za oknem latarni nie było w stanie oświetlić całej sypialni.
Chwyciwszy klucz, wyszedł na palcach na korytarz. Powoli wsunął go w zamek i już miał przekręcić, kiedy usłyszał za sobą:
– Dlaczego tak się skradasz?
Gunhee drgnął nieco, zaskoczony, po czym odwrócił się.
– Co robisz tak wcześnie na nogach? – spytał przybysza.
– To ja powinienem zadać to pytanie – odparł młodszy, opierając się o przeciwległą ścianę. – Zazwyczaj o tej porze jeszcze śpisz.
– Mam pewną sprawę do załatwienia, a nie chcę tego robić w pośpiechu – Gun zamknął pokój, schował klucz do kieszeni i dopiero wtedy podał dłoń przyjacielowi, który uścisnął ją z uśmiechem. – Poza tym nie znoszę, kiedy reszta chłopaków patrzy mi na ręce. A ty, dlaczego nie śpisz, Hyukjae?
Chłopak wzruszył ramionami.
– Nie mogłem – odparł Hyuk, ruszając korytarzem.
– Dlaczego? Coś się stało?
Hyukjae zerknął na mężczyznę po swojej prawej i wziął głęboki wdech, chcąc się w ten sposób pozbyć ogarniającego go poczucia niepokoju. Po chwili ze świstem wypuścił powietrze z płuc, wbijając wzrok we własne buty. Tak bardzo, jak uwielbiał swojego wieloletniego przyjaciela, tak też nie chciał zawracać mu głowy.
Gunhee schował dłonie w kieszeniach, kręcąc delikatnie głową. Wielokrotnie widział Hyuka w tym stanie, więc domyślał się, co się mogło stać.
– Jeśli znowu pokłóciłeś się z Donghae i czujesz się winny, to powinieneś go przeprosić…
Jego rozmówca zacisnął na moment zęby. Był wyraźnie sfrustrowany.
– Poważny rycerz, a chwilami zachowuje się jak dziecko…
– Co się stało? – zapytał Gun, bez pośpiechu prowadząc ich w stronę wyjścia z budynku.
– Właściwie nic szczególnego – odrzekł wolno Hyukjae, ważąc każde słowo. – Po prostu czasami odnoszę wrażenie, że on nie potrafi zachowywać się jak dorosły człowiek.
– Myślałem, że to ci się właśnie w nim podoba – zdziwił się – ta jego infantylna strona.
– Bo tak jest! To urocze, że na wszystko patrzy tak pozytywnie.
– Ale…?
Hyuk pokręcił głową i obdarzył towarzysza słabym uśmiechem.
– To nic. Po prostu za dużo myślę. Wiesz, że to mi się zdarza od czasu do czasu – odparł.
– Jesteś pewny? – chciał się upewnić blondyn. Słowa przyjaciela ani trochę go nie uspokoiły.
– Tak, wszystko w porządku. – zaśmiał się Hyukjae, po czym trąciwszy lekko drugiego mężczyznę łokciem, rzucił – A co u ciebie i twojego tajemniczego pana?
Gunhee przesunął belkę blokującą główną bramę i pchnął ciężkie drzwi. W milczeniu wyszli na zewnątrz. Plac, na którym obecnie się znajdowali, nie był wielki. Wysokie mury obronne otaczające stojące blisko siebie budynki nadawał mu owalny kształt. Pojedynczej osobie mogło się wydawać, że jest tu wiele miejsca, ale przy zwiększonym ruchu, jaki panował tu w południe, bardzo szybko robił się tłok. Gunhee odwrócił się, by zamknąć odrzwia, po czym ruszył w stronę jednej z pobliskich budowli. Przemknęło mu przez myśl, że gdy śpią miasto jest uśpione, każdy dźwięk faktycznie przybiera na sile. Odgłos ich kroków roznosił się echem po placu, odbijając się od kamiennych ścian. Gdyby ktoś ich teraz usłyszał, uznałby, że to nie dwie osoby przechodzą z jednego budynku do drugiego, lecz cały oddział.
Blondyn wyciągnął pęk kluczy i odnalazłszy odpowiedni, włożył go do zamka w drzwiach. Były mniejsze od poprzednich.
Zwalniając blokadę, odpowiedział na zadane mu wcześniej pytanie.
– To nie jest mój pan, Hyukjae.
– Przestań udawać – młodszy uśmiechnął się szeroko. – Zbyt często wspominałeś o nim w ciągu ostatnich kilku tygodni, żebym uwierzył, że jest ci całkowicie obojętny, przyjacielu.
Gunhee wzruszył ramionami, również lekko się uśmiechając.
– Nie powiedziałem, że nic dla mnie nie znaczy – odrzekł, wchodząc do stajni. Podszedł do jednego z koni i pogłaskał go po długim nosie. – Ale nie jest na tyle ważny, żeby nazywać go moim.
– Mhm – mruknął szatyn, podchodząc do boksu obok, by przywitać się z wystawiającym na zewnątrz głowę zwierzęciem. – Może i tak, ale w dalszym ciągu…
– „W dalszym ciągu” co? – przenosząc delikatne ruchy dłoni na bok szyi ogiera, spojrzał podejrzliwie na towarzysza.
– Każda poważniejsza relacja zaczyna się niewinnie.
– Skąd pomysł, że to coś poważniejszego?
– Nie znam tego… jak mu tam…
– Heenim.
– …Heenima – kontynuował Hyukjae – i nie wiem, jak on do tego podchodzi, ale po samym sposobie, w jakim o nim opowiadasz i tym, że co tydzień z własnej woli bierzesz za mnie nocną wartę w sobotę tylko po to, żeby w piątek po południu wyjść ze służby wcześniej, żeby się z nim spotkać… Wiesz – spojrzał na przyjaciela znaczącym wzrokiem – dla mnie to wygląda tak, jakby ci zależało.
Gunhee wszedł do boksu, chcąc wyprowadzić konia na zewnątrz. Schylając się po siodło, odparł:
– Zainteresował mnie. Dobrze się z nim rozmawia – mówił, unikając oczu drugiego mężczyzny – i sprawia wrażenie inteligentnego. Kogoś, kto ma własne zdanie, a nie powtarza to, co podyktują mu inni.
– Lubisz takie osoby – zauważył Hyuk. Gun pokiwał jedynie głową. – Odpowiesz mi na jedno pytanie?
– Zależy, co to będzie za pytanie.
– Czy on wie, jak zarabiasz na życie? – Gunhee zaprzeczył. – Jeśli staniecie się sobie naprawdę bliscy, to będzie musiał wiedzieć, czym się zajmujesz.
– Nie zapędzajmy się – powiedział Gunhee, kończąc przygotowywać konia do jazdy – znam go dopiero dwa miesiące. To, że w jakimś stopniu jestem nim zainteresowany, jeszcze nie oznacza, że będzie z tego coś więcej.
– Ale chciałbyś…
– Poza tym – przerwał przyjacielowi – on też ma sekrety, o których mi nie mówi. Czuję to. Tak samo jak to, że on zdaje sobie sprawę, że coś przed nim ukrywam.
Hyukjae obserwował, jak mężczyzna dosiada konia. Zauważył leżący nieopodal bukłak. Napełniwszy go świeżą wodą, podał go przyjacielowi, który podziękował mu uśmiechem.
– A co, jeśli fascynacja stanie się czymś więcej? – spytał wyraźnie zatroskany szatyn.
– Wtedy to od niego będzie zależeć, co dalej. W końcu nie każdy chce wiązać się z rycerzem – odparł Gunhee, po czym delikatnie uderzył piętami boki wierzchowca i opuścił plac.
Zostawiając za sobą baraki, kierował się w stronę pobliskiego lasu. Docierając do granicy lasu zwolnił. Ostrożnie prowadził konia między drzewami. Mimo doskonałej znajomości terenu, wolał zachować ostrożność. Nigdy nie wiadomo, co czai się w cieniu…
Gdy ścieżka się nieco przerzedziła, usiadł wygodniej w siodle i pozwolił swym myślom nieco odpłynąć. Zaczął zastanawiać się nad tym, co powiedział mu Hyukjae. Czy znajomość z Heenimem była aż tak poważna, jak sugerował?
Nie, odpowiedział sam sobie Gunhee, wpatrując się w znajdującą się przed nim ścieżkę. Chyba nie. Nie znali się na tyle długo, by coś więcej mogło się rozwinąć. Dwa miesiące wystarczyły, żeby Heenim go zaintrygował, to na pewno… Przyciągał uwagę tym, co i w jaki sposób mówił, jaki sposób się poruszał, jak taksował wzrokiem otoczenie. Było w tym wszystkim coś ujmującego – coś, czego inni ludzie wokół zdawali się nie dostrzegać. Hee to z pewnością osoba warta uwagi, a rycerz z wielką chęcią ją go obdarzał – co bruneta wyraźnie cieszyło. Czy rodzina go od siebie odseparowała, skoro tak się zachowywał?
Gun zmarszczył brwi. Wydawało mu się, że miał rację, jednak nie sądził, żeby sam Heenim był tego świadomy. Nie zdawał się zabiegać o uwagę ludzi wokół niego celowo.
Przez te cztery tygodnie, kiedy spotykali się regularnie na targu – na początku udając, że tak naprawdę wpadli na siebie przypadkiem – spędzali godziny głównie rozmawiając. Siadali na którymś z murków, bądź w cieniu drzew na błoniach, rozkoszując się słodkim smakiem zakupionych u zaprzyjaźnionej sprzedawczyni jabłek i dyskutowali o wszystkim, począwszy od sytuacji w kraju, przez pogodę, po prywatne kwestie. Gunhee nie chciał się do tego przyznać, ale z każdym spotkaniem był coraz bardziej zachwycony inteligencją nowego znajomego. Chłopak ewidentnie interesował się aktualnymi wydarzeniami oraz tym, co myślą o nich inni ludzie. Jego obeznanie w tym temacie niezwykle mu imponowało. Niewielu młodych było żywo zainteresowanych tego typu tematami. Dorośli również zdawali się nie poświęcać temu uwagi.
Gdy rozmowa schodziła na bardziej osobiste kwestie, w Heenimie dało się wyczuć dużą dozę ostrożności. Niechętnie dzieli się faktami ze swojego życia. Bez problemu mówił o swych nielicznych przyjaciołach, lecz nigdy nie zdradził ich imion, tak samo jak wyraźnie unikał tematu swoich rodziców. Jedyne, czym z jakiegoś powodu nie obawiał się z nim podzielić, był fakt śmierci swojej matki. Gunhee objął go wtedy po przyjacielsku, chcąc w ten sposób dodać mu otuchy, bo doskonale rozumiał jego ból. Uśmiech, który otrzymał w zamian, do tej pory go prześladował.
Hee uśmiechał się przepięknie.
Gunhee zatrzymał się i zszedł z konia. Przywiązał wodze do jednego z drzew, po czym nieco się oddalił, stając niemal na samym skraju urwiska. Spojrzał na horyzont, usiłując dostrzec to, co było dla niego w tym momencie nieosiągalne. Niestety, jego wzrok nie sięgał tak daleko. Nie mógł zobaczyć krainy, która wzbudzała obecnie w sercach żołnierzy, rycerzy, a nawet samego króla lęk. Mimo to nadal patrzył. I czekał.
Nad urwiskiem było zupełnie cicho, jeśli nie liczyć cichych odgłosów skubiącego trawę ogiera. Jednak i on uniósł łeb w górę, gdy w końcu pojawiło się to, na co czekał jego pan.
Ponad głową mężczyzny przeleciało stado pięknych, białych ptaków. Kiedy zmęczone dotychczasową podróżą usiadły na gałęziach drzew, mężczyzna uważnie im się przyjrzał. Kilka z nich różniło się od reszty – ich pióra stały się czarne niczym smoła, oczy były przekrwione, dzioby zaś zakrzywione, a nie proste, jak u pozostałych. Głosy ciemnych osobników też były inne – chrapliwe – podczas gdy reszta nawoływała do siebie czystym, donośnym tonem.

Rycerz podszedł do swojego wierzchowca powolutku, nie chcąc płoszyć ptaków. Zaniepokojony tym, co zobaczył, postanowił natychmiast poinformować o tym przełożonych. Natura nigdy nie kłamie, gdy dzieje się coś złego, a ilość zdeformowanych ptaków z pewnością nie wróżyła nic dobrego.