Szczęśliwego Nowego Roku!
Skoro rozpoczął się nowy rok, czas na nowy początek z nowym fanfickiem.
Będzie to coś innego niż do tej pory pisałam. Bardziej złożony, ambitniejszy... i trudniejszy do napisania. Mam nadzieję, że mnie wesprzecie w trakcie pisania ^^
Z góry chcę zaznaczyć, że na ten moment będę publikować co dwa tygodnie w niedzielę.
Może to ulec oczywiście zmianie w zależności od tego, jak szybko będę pisać.
Liczę, że was nie zanudzę przez pierwsze kilka rozdziałów ^^"
Liczę, że was nie zanudzę przez pierwsze kilka rozdziałów ^^"
~***~
Grupa kilkuletnich dzieci biegała po placu, śmiejąc się i krzycząc donośnie. Co jakiś czas wpadały na jakiegoś dorosłego, którzy jedynie obdarzali je pełnymi dezaprobaty spojrzeniami. Rodzice, zajęci wybieraniem owoców i warzyw na stoiskach, obserwowali z daleka swe pociechy, zerkając na nie od czasu do czasu.
Tego
dnia targ pękał w szwach. Na miejsce przybyło wielu mieszczan, chcących
zaopatrzyć swe spiżarki na kolejne kilka dni oraz służących, dzierżących w
dłoniach koszyk, sakiewkę pełną monet i listę sprawunków dla swych panów.
Centrum miasta wypełniał gwar rozmów, śmiech dzieci i nierzadko odgłosy kłótni
między chcącymi zarobić sprzedawcami a próbującymi się targować kupującymi.
Młody
mężczyzna przysiadł na jednym z położonych wyżej murków, obserwując jarmark z
daleka. Lubił przyglądać się z ukrycia mieszkańcom miasta, patrzeć na ich
twarze, analizować reakcje na wszystkie wydarzenia, które miały miejsce na
placu, samemu pozostając niewidocznym. Ukontentowany westchnął i przymykając
oczy, wystawił twarz do słońca. Promienie letniego słońca nadały wszechobecnym
murom ładnego, piaskowego koloru i grzały przyjemnie, sprawiając, że chciało
się spędzić choć kilka godzin na zewnątrz.
Tknięty
nagłą myślą, młodzian zeskoczył z kamienia i lekkim krokiem podążył w dół
ulicy. Naciągając mocniej kaptur, wmieszał się między ludzi. Zazwyczaj nie
wchodził bezpośrednio na teren targu, jednak dzisiaj poczuł, że powinien.
Przeczucia zwykle go nie myliły, więc mimo lekkiego zdenerwowania zdecydował
się posłuchać intuicji i po raz pierwszy zobaczyć to wszystko z bliska.
Nie
wiedział, czy to przez zwykłe, tanie odzienie, kaptur, który przesłaniał połowę
jego twarzy, czy pośpiech, w którym zdawali się być mieszczanie, ale nikt nie
zwrócił na niego najmniejszej uwagi. Każdy był zajęty swoimi sprawami i bacznie
obserwował jedynie sprzedawcę oraz własną sakiewkę. To spostrzeżenie sprawiło,
że mężczyzna nieco się rozluźnił. Gdyby ktoś miał go rozpoznać, prawdopodobnie
już by się to stało.
Już
od dawna przyglądał się wydarzeniom na tym placu. Co najmniej trzy razy w
miesiącu, zawsze w ten sam dzień tygodnia, ubierał najmniej wyróżniające ze
swoich spodni i pasującą do nich koszulę, naciągał na głowę kaptur, po czym
siadał na swoim stałym miejscu na murze obronnym miasta. W ten sposób mógł
przez kilka godzin poprzyglądać się życiu codziennemu obywateli stolicy. To z
pozoru nudne zajęcie pochłaniało całą jego uwagę do tego stopnia, że musiał potem
biec do domu, jeśli chciał uniknąć konsekwencji za wymykanie się bez
pozwolenia.
Przechodzący
od straganu do straganu ludzie nierzadko trącali go ramionami, niemal
przewracając na ziemię. Ignorował to, zbyt pochłonięty samym faktem bycia tu,
na dole. Po raz pierwszy wmieszał się między mieszkańców, wobec których do tej
pory zachowywał fizyczny dystans. Ukrył dłonie w kieszeniach i zacisnął pięści,
chcąc choć w taki sposób dać ujście swojej ekscytacji. Nie był już nastolatkiem,
żeby cieszyć się z tak prozaicznych rzeczy, jak wycieczka na targ, lecz mimo
wszystko czuł się jak dzieciak, któremu po raz pierwszy pokazało się świat poza
dzielnicą, w której się wychowywał.
Cofnął
się gwałtownie, gdy mała dziewczynka, potknąwszy się o wystający kamień,
poleciała w jego stronę, niechcący go popychając. Natychmiast przykucnął i
pomógł dziecku wstać.
–
Nic ci nie jest? – zapytał, otrzepując jej jasną sukienkę z pyłu.
Pokręciła
głową i uśmiechnęła się szeroko.
–
Dziękuję! – krzyknęła i pobiegła dalej.
Mężczyzna
odgarnął na bok ciemne pasemko, które wydostało się spod jego kaptura, z
delikatnym uśmiechem odprowadzając wzrokiem kilkuletnie dziecko. Dopiero, gdy
dostrzegł, że znalazła się w ramionach kobiety, która zdawała się być jej
matką, odwrócił się i poszedł dalej.
Mimo
że miał ochotę biegać od jednego straganu do drugiego, szedł wolno, niby od
niechcenia obserwując wykłócających się ze sprzedawcami ludzi. Chwilami musiał
powstrzymywać głośny śmiech, słysząc niektóre argumenty kupujących. Ludzie
naprawdę są tacy zabawni, czy to po prostu jego specyficzne poczucie humoru?
Nawet
nie zauważył, kiedy dotarł na skraj placu. Tu kręciło się o wiele mniej osób,
więc mógł się spokojnie rozejrzeć, nie pilnując aż tak bardzo swojej
przestrzeni osobistej.
Ignorując
badawcze spojrzenie sprzedawcy, pochylił się nad jednym z koszyków wypełnionych
po brzegi jabłkami. Były ładne, czerwone i całkiem spore. Brunet wyciągnął
rękę, chcąc sprawdzić, jakie są w dotyku.
–
Proszę spróbować – usłyszał skrzekliwy głos właściciela straganu. – Są dobre,
panie, smaczne, soczyste. Tylko dziesięć srebrników za kilogram. – zachęcał. – Spróbuj,
panie, spróbuj.
Zanim
poddał się pokusie, nieznajoma dłoń chwyciła go za nadgarstek, zmuszając go do
wypuszczenia owocu. Zapominając o swoim postanowieniu, by nikomu nie pokazywać
twarzy, podniósł głowę i spojrzał w stronę nieznajomego.
Mężczyzna,
który mu przeszkodził, był mniej więcej jego wzrostu. Krótkie blond włosy
nachodziły mu na uszy. Zdawało się go to nieco irytować, gdyż wolną dłonią co
chwilę je odgarniał. Ubrania, które na sobie miał, przypominały jego własne,
jednak były jaśniejsze i czystsze. Wyprostowana i pełna pewności siebie postawa
zdawała się zarówno przytłaczać starca za ladą, jak i działać mu na nerwy.
Starszy człowiek zmarszczył brwi. Już otwierał usta, chcąc odgonić najwyraźniej
znanego sobie osobnika, gdy ten odezwał się głośno:
–
Jeśli masz ochotę na owoce, nie bierz ich od tego człowieka. Jego sad już od
dawna jest chory – oznajmił, śmiejąc się pod nosem – a ta piękna, czerwona
skórka jest zasługą prostego zaklęcia.
–
Jak śmiesz?! – krzyknął starzec. – Kto ci pozwolił wygadywać takie rzeczy?
Wynoś się, zanim wezwę straże, ty gówniarzu, ty…!
–
Miłego dnia życzę, panie Kim, udanych interesów – pożegnał się blondyn, ciągnąc
za sobą milczącego bruneta.
Mężczyźni
szli przez chwilę w milczeniu, oddalając się od hałaśliwego sprzedawcy.
Ciemnowłosy zaczął wychodzić z szoku wywołanego niespodziewaną kłótnią z
sadownikiem i już miał wyrwać rękę z uścisku nieznajomego, kiedy ten ponownie
się odezwał.
–
Wielu moich znajomych pochorowało się przez jego produkty. Uznałem, że
oszczędzę kolejnej osobie sensacji żołądkowych. Mam nadzieję, że nie masz mi
tego za złe.
Brunet
zauważył, że zatrzymali się na skraju placu, gdzie było na tyle cicho, że dało
się przeprowadzić normalną rozmowę. Pokręcił głową, odpowiadając w ten sposób
na zadane mu pytanie. Wolał się nie odzywać. Tak na wszelki wypadek.
–
Polecam tamten stragan – blondyn wskazał stanowisko należące do młodej,
rudowłosej dziewczyny. – Jej owoce są dobre i zawsze świeże, nie są też
specjalnie drogie. Sprawdzony sprzedawca, znam jej rodziców.
Zakapturzony
mężczyzna pokiwał jedynie głową, unikając bezpośredniego kontaktu wzrokowego, z
jakiegoś powodu czując zmieszanie.
Widząc
to, jasnowłosy zaśmiał się pod nosem.
–
Jak ci na imię? – Westchnął, kiedy jedyną odpowiedzią, jaką uzyskał, była cisza.
– No cóż, trudno. Chyba musimy się pożegnać, mój zakapturzony przyjacielu,
obowiązki mnie wzywają. A tobie radzę szybko się decydować, czy chcesz tych
owoców, czy nie. Za chwilę zamykają targ.
Brunet
spojrzał na towarzysza zaskoczony. Jak to zamykają targ? Ile czasu tu spędził?
Z pewnością o wiele więcej, niż zamierzał. Musiał już wracać.
Kiwnął
głową blondynowi na pożegnanie, a potem wmieszał się w tłum.
***
Ostatnie
promienie słońca znikały za murami, pogrążając miasto w ciemnościach. Brunet
odwrócił wzrok od tego widoku, który choć był piękny, budził jego niepokój.
Zdawał sobie sprawę, że powinien wrócić wcześniej, jednak ludzie na targu tak
zajęli jego umysł, że zupełnie stracił poczucie czasu. Dopiero nieznajomy
mężczyzna, który oszczędził mu zatrucia pokarmowego uświadomił mu, jak bardzo
był spóźniony.
Pochyliwszy
się, odsunął na bok grube pędy bluszczu, odsłaniając tym samym niewielkie, dotknięte
przez czas drzwi. Położył dłoń na chropowatej powierzchni i popchnął drzwiczki.
Szybko ustąpiły, a on, upewniwszy się, że nikt go nie śledził, zniknął w zimnym
tunelu.
Mimo,
że w środku panował mrok, poruszał się szybko. Znał tę drogę na pamięć – każdy
metr kwadratowy, każdy kamień tworzący ściany korytarza. Liczył uważnie kroki.
Trzydzieści jeden, trzydzieści dwa… Po kolejnych dziesięciu zatrzymał się,
kucnął i sięgnął do skrytki po swojej lewej. Rzucił miękki pakunek przed swoje
stopy i w pośpiechu zaczął zrzucać z siebie ubrania mieszczanina. Chwilę
później delikatne szaty okryły jego ciało. Brudne tkaniny upchnął w dziurze i w
pośpiechu ruszył dalej.
W
końcu dotarł do kolejnych, bardziej solidnych drzwi. Położył dłonie na gałce,
jak zawsze modląc się w duchu, by nikomu nie przyszło do głowy majstrować przy
zamku i odciąć mu drogę powrotną. Odetchnął z ulgą, kiedy drzwi drgnęły.
Ponownie wstrzymał oddech, otwierając je bardzo powoli. Zanim opuścił zimny
tunel, zerknął na zewnątrz, upewniając się, że korytarz jest pusty i dopiero
wtedy wyszedł na zewnątrz. Zamknął szybko drzwi, a klucz schował w jednej ze
swoich kieszeni. Wygładziwszy niewielkie fałdy swoich szat, wolnym krokiem
ruszył przed siebie.
Te
ściany, w odróżnieniu od tych tworzących wąski i brudny tunel, którym szedł
jeszcze kilka minut wcześniej, były czyste i zadbane. W przytwierdzonych do
nich uchwytach znajdowały się duże pochodnie, w tamtym momencie jeszcze
zgaszone. Przez spore, oszklone okna wpadało światło zachodzącego słońca, nadal
widoczne ze wzgórza, na którym znajdowała się budowla. Okrywające powierzchnie
między pochodniami herby jasno wskazywały, co to było za miejsce.
–
Panie!
Zirytowany
Heechul przymknął oczy. Miał nadzieję, że uda mu się dotrzeć do swoich komnat
niepostrzeżenie, ale zapomniał, że ona zawsze potrafiła go znaleźć. Zawsze i
wszędzie. No, prawie wszędzie.
Odwrócił
się powoli. Przywołał na twarz uprzejmy uśmiech, mający na celu ukrycie chęci
mordu na niskiej brunetce, która lekko zadyszana dygnęła przed nim z
szacunkiem.
–
Tak, Wheein?
–
Gdzie byłeś? – dziewczyna porzuciła wszelkie zasady dobrego wychowania. Oparła
pięści o biodra i spojrzała na mężczyznę wyzywająco. – No, gdzie? Szukałam cię
pół dnia!
–
Poszedłem na spacer do ogrodu. Zaszedłem trochę za daleko – skłamał.
–
Do ogrodu? Na tyle godzin? – Powatpiewała.
–
Zasnąłem – wzruszył ramionami. – Coś się stało?
Dziewczyna
westchnęła ciężko i chwyciwszy go pod rękę, pociągnęła na przód, wznawiając
wędrówkę korytarzem.
–
W zasadzie to nie – przyznała po chwili. – Chciałam tylko, byś pomógł mi przy
jednym zaklęciu.
–
Mała kłamczucha. – Heechul pstryknął ją lekko w nos, na co dziewczyna skrzywiła
się. Nie lubiła tego. – Mogłaś od razu powiedzieć, że uwielbiasz mnie tak
bardzo, że chcesz spędzać ze mną każdą chwilę swojego marnego życia.
–
Czy ty kiedyś przestaniesz myśleć, że tylko twoje życie jest wspaniałe, Kim
Heechulu? – Hee pokręcił głową, na co Wheein zaśmiała się, rozbawiona.
–
A co do zaklęcia… Przecież wiesz, że nie mam na tyle mocy, żeby ci pomagać,
kiedy faktycznie tego potrzebujesz. Mogłaś poprosić Hwasę.
–
Hwasa pojechała do matki w odwiedziny, a ty wcale nie jesteś taki bezużyteczny
– zażartowała młodsza. – Ponoć królewska krew czyni cuda.
Brunet
wzruszył lekceważąco ramionami. Czyniła cuda czy nie, to nie było ważne. Dla
niego liczyło się to, czy potrafił zrobić coś bardziej złożonego. Jego krew mu
w tym nie pomagała, co sprawiało, że stawała się dla niego bezużyteczna.
Oboje
rozmawiali jeszcze trochę o eksperymentach, które przeprowadzała Wheein, po
czym rozstali się pod drzwiami do komnat Heechula. Gdy tylko mężczyzna znalazł
się w środku, oparł czoło o płaską, drewnianą powierzchnię i odetchnął,
uspokojony.
Nie
zauważyła. To dobrze. Hee kochał swoją przyjaciółkę, była jedną z najdroższych mu
osób, ale nie mogła się dowiedzieć, co robił. Nikt nie mógł odkryć jego
tajemnicy.
Odsunąwszy
się od drzwi, wszedł głębiej do komnaty, przeczesując włosy palcami. Skrzywił
się, kiedy wyczuł niewielkie ziarenka między kosmykami. Wiatr musiał wiać
naprawdę mocno, pomyślał. Podszedł do nadal wypełnionej wodą miski,
pozostawionej na toaletce przez jedną ze służących. Nie mógł teraz umyć włosów,
to byłoby zbyt dziwne i ktoś mógłby zacząć coś podejrzewać, ale twarz musiał
przemyć. Czuł się niekomfortowo z kurzem i pyłem pokrywającymi jego skórę.
–
Od razu lepiej – uśmiechnął się do swojego odbicia, ocierając wilgotną twarz
miękką tkaniną.
Chwycił
jeszcze za szczotkę, szybko poprawiając fryzurę. Teraz było idealnie.
Heechul
opadł na pobliskie krzesło i jęknął cicho, czując ból w nogach. Sporo czasu
minęło, odkąd musiał tak szybko i długo biec. Chyba powinien wznowić treningi,
nie mógł sobie przecież pozwolić na utratę formy. Przymknął oczy, powalając
myślom swobodnie płynąć.
Kim
był mężczyzna, którego dziś spotkał? Wyglądał na stosunkowo zamożną osobę –
bogatego mieszczanina albo biedniejszego szlachcica, wnioskując po odzieniu.
Szlachcice z reguły nie byli od tak uprzejmi dla nieznajomych, zwłaszcza w
takich miejscach jak targ, więc Hee obstawiał jednak mieszczaństwo.
To
było naprawdę miłe z jego strony, pomyślał, będę musiał mu jakoś podziękować
przy okazji…
Jego
własna myśl sprawiła, że zesztywniał na moment. Czy on właśnie planował kolejne
spotkanie z tym człowiekiem? Cóż, wycieczkę na plac na pewno, w końcu wymykał
się tam regularnie… A jeśli wpadnie na nieznajomego blondyna, to nie będzie to
jego decyzja, tylko zrządzenie losu.
–
Panie…? – Hee podskoczył na krześle, słysząc cichy głos zza drzwi.
–
Tak?
–
Służba zaraz poda kolację, panie. Gdybyś zechciał zejść do jadalni…
–
Już idę. – Podniósł się z krzesła, ostatni raz zerknął w lustro i wyszedł z
sypialni, nieomal wpadając na młodego służącego. – Co jest dzisiaj na kolację?
–
Słyszałem coś o pieczonej kaczce, mój panie – odrzekł sługa, podążając na
Heechulem w stronę jadalni.
–
Czy mój ojciec będzie obecny?
–
Nie, książę. Król wyjechał dziś w interesach.
Hee
pokiwał jedynie głową.
Wyglądało
na to, że znów zje kolację we własnym towarzystwie.
Omg to jest cudowne. Zupelnie inne niz wszystko co do tej pory czytalam <3 zycze ci duzo duzo weny i jeszcze wiecej wiernych czytelnikow <3
OdpowiedzUsuńaaaaah, zakochałam się od pierwszego akapitu, twój styl jest taki przejrzysty i przystępny że chce się tylko czytać więcej! nie mogę się już doczekać przyszłej niedzieli, weny życzę!
OdpowiedzUsuń